DZIEŃ III W DŻUNGLI – WEJŚCIE NA SZCZYT I ZEJŚCIE

Po pysznym śniadaniu z kubkiem niesamowitej kawy ruszyliśmy dalej. Uczestnik z naszej grupy, dla którego wyprawa była wyzwaniem został w obozie z jednym z przewodników. Razem z nimi zostawiliśmy także nasze plecaki. Tego dnia mieliśmy wejść na szczyt, co z plecakami nie byłoby możliwe, bo podejście na końcu było bardzo strome i trudne.  Czułam to z minuty na minutę. Tempo było bardzo duże. W pewnym momencie coś z mężem nas zatrzymało i zorientowaliśmy się, że oddaliśmy się od grupy. Wydawało nam się, że idziemy w dobrym kierunku.  Tak jednak nie było. Niestety ścieżki w dżungli wyglądają tak samo, ciężko odróżnić jedną od drugiej. Trzeba być czujnym omijać przeszkody i niebezpieczeństwa. Coraz trudniej było znaleźć miejsce na postawienie bezpiecznie stopy i rozpoczęła się niemalże wspinaczka. Moje pomalowane paznokcie nie miały już znaczenia. Jak trzeba było to się czołgałam na czworakach wbijając paznokciami w ziemię.

Po kilku godzinach wspinaczki dotarliśmy na szczyt. I ten widok doprowadził mnie do łez. W wyniku wilgoci i wysiłku po całym moim ciele spływał pot, a włosy były całe mokre niczym po wyjściu spod prysznica. To nie miało jednak znaczenia. To co tam zobaczyłam było jak bajka. Jak raj. Pośrodku stało potężne drzewo z niezliczonymi konarami, korzeniami i całe było porośnięte mchem. Wyglądało niczym drzewo wyjęte z Avataru. Kiedy pod nim stanęłam poczułam jakbym była częścią tego świata. Byłam poruszona i wypełniła mnie radość i duma, z tego, że to zrobiłam, że zdobyłam szczyt.

 

Roślinność na szczycie była zupełnie inna. Było także mnóstwo paproci i niskiej roślinności. Zobaczyliśmy także piękne kwiaty na drzewach i dostojne storczyki. Jak się okazało na tym obszarze występuje ponad 300 gatunków storczyków, niektóre z tych gatunków można znaleźć tylko w parku Khao Luang.

 

 Kiedy wyszliśmy na szczycie na inne drzewo ku naszym oczom ukazał się bajeczny krajobraz z widokiem na szczyty innych gór.

 

Te czas na szczycie z motylami i odgłosami natury był dla mnie niczym sen. Mam ogromną wdzięczność w sercu za to doświadczenie. Mam wdzięczność, że mogłam i byłam w stanie wejść na szczyt. Jeden z naszych towarzyszy nie dotarł. I przypomniały mi się słowa mojej bliskiej sercu Angeliki Chrapkiewicz-Gądek, która pomimo niepełnosprawności wchodzi na szczyty gór i w tym także wchodziła na Kilimandżaro, ale ze względów zdrowotnych nie zdobyła szczytu. Po wyprawie powiedziała: „Tą wyprawą chcieliśmy pokazać, że wszyscy ludzie mają swoje Kilimandżaro. Dla niektórych to zmiana pracy, a dla innych mała górka w parku, przejście do łazienki po chorobie”. Każdy ma swoje Kilimandżaro i warto na nie wchodzić <3

Po czasie smakowania tych chwil na szczycie ze smakiem zjedliśmy także lunch. Po nim wyruszaliśmy w kierunku ostatniego obozowiska. Zejście również było wyzwaniem. Brak punktów zaczepienia i stromość góry utrudniała spokojne wędrowanie.

Zrobiliśmy to jednak i bezpiecznie dotarliśmy do miejsca ostatniego noclegu. Tej nocy spaliśmy przy innym wodospadzie.  Przy nim doświadczyłam również pięknej kąpieli w dźwiękach  natury. 

Wieczorem rozmawialiśmy na różne tematy.  Zapytaliśmy naszego przewodnika co myślał, kiedy dowiedział się, że chcemy wyruszyć z nim na szczyt. Okazało się, że nie wierzył do końca że wyruszymy do dżungli. Myśleli, że żartujemy i się wycofamy, bo to będzie dla nas za trudne. Powiedzieli też, że z radością wyruszą z nami na kolejne wyprawy. Kiedy rozmowy wygasły razem z ogniskiem wszyscy skierowali się do swoich hamaków.

Otoczenie tej nocy było wyjątkowo głośne, ale z łatwością i lekkością zasnęłam. Nad ranem obudziła nas jednak bardzo niska temperatura. Dla nas było tak zimno, że było to trudne doz niesienia, ale dla Tajów, to już niczym sroga zima.  Po przebudzeniu wszyscy szukali ratunku, z powodu zimna i ukojenie przeniosło na pewno rozpalone rano ognisko.

 

DZIEŃ IV

Po śniadaniu wyczarowanym już z bardziej trwałych lub fermentowanych produktów wyruszyliśmy w kierunku wyjścia z dżungli.  Zauważyłam, że w ostatnich godzinach naszej wędrówki częściej ludzie się potykali, zjeżdżali na tyłku … Może to było także zmęczenie. Na pewno dla mnie to była kolejna lekcja uważności i bycia przy sobie. Zeszłam bezpiecznie na dół bez żadnego potknięcia i to dla mnie niesamowite. Cała grupa dotarła bezpiecznie na dół. Niektórzy z guzami, niektórzy z obolałymi stopami, niektórzy z myślami, przemyśleniami … ale na pewno z pieczątkami sukcesu, radości i odwagi.

My na zakończenie kupiliśmy miód i spakowaliśmy nasze rzeczy do samochodu.  Czekała nas kilkugodzinna podróż na wyspę Ko Lanta z której następnego dnia, mieliśmy wyruszyć na wyspę Koh Ngai. Do rajskiego świata i cudownego miejsca, gdzie zaplanowaliśmy świętować naszą piątą rocznicę ślubu.

Na koniec

Dżungla poza tym, że jest pełna magii może się wiązać także z trudem. Na pewno trzeba zaakceptować  inne możliwości dbania o higienę, kąpanie się w strumieniach bez używania środków kosmetycznych ;)  Dżungla to na pewno nie spokojny spacer po lesie.  Coś może nas ukąsić, coś zadrapać, a my możemy się pośliznąć. Jednak to, co tam zobaczysz zrekompensuje te wyzwania i dyskomfort. Świat bez Internetu i telefonu przez 4 dni również smakował doskonale. Polecam takie spotkania z naturą i swoim lękami. Po nich jesteśmy już innymi ludźmi. Pełnymi odwagi i światła <3

Dziękuję za tę wyprawę po odwagę i piękno <3

 


Autor: Beata Jurasz