Moje cztery dni spotkania z lękami w dżungli

PRZYGOTOWANIE I DZIEŃ I

Las był mi bliski od dziecka. Spędzałam tam wiele godzin i odkąd pamiętam to właśnie tam szukam wytchnienia, spokoju i wyciszenia. Czuję z lasem niezwykłe połączenie. W moim rodzinnym mieście na Podkarpaciu  jest mój las mocy, który odwiedzam zawsze kiedy jestem  w domu. Dżungla to dla mnie ogromny i odważny krok w stronę bardziej wymagającej siostry lasu – dżungli. Bardziej wymagającej, bo w lesie jako dziewczynka doświadczyłam traumatycznego zdarzenia, w którym zostałam nocą wystraszona przez znajomych, którzy zrobili sobie żart.  Więc lasu nocą się bałam … Czy dżungli także … Oczywiście, jeszcze bardziej …. Zawsze jednak podziwiałam Beatę Pawlikowską i Martynę Wojciechowską, między innymi za to, że były takie odważne i podróżowały w tak egzotyczne i często według mnie niebezpieczne miejsca. Wielokrotnie chciałam być taka jak one …  Teraz w dżungli mogłam być Beatą Jurasz ;) Ja – dżungla i moje lęki.

 

To była moja kolejna wizyta w Tajlandii i kolejna wizyta w dżungli.  Wcześniej odwiedziłam Park Narodowy Khao Sok i przechodząc przez lasy deszczowe odwiedziłam jedną z tamtejszych magicznych jaskiń. Potem był kilkugodzinny trekking po dżungli na wyspie Ko Chang. Te wyprawy mają dla mnie wyjątkowe miejsce w sercu, wpłynęły na mój rozwój i o tych wyprawach już Wam mówiłam.

Jednak ta wyprawa w marcu była dla mnie inna. Kiedy wspominam te dni – jestem wzruszona i dumna. Wiele miesięcy przed wylotem do Tajlandii mój mąż przedstawił mi plan naszej wyprawy – 4 dni i 3 noce w dżungli, w Parku Narodowym Khao Luang, który jest parkiem narodowym w południowym regionie Tajlandii. Wow! To będzie niesamowite. Powiedziałam. Pomyślałam i zaczęłam nawiązywać kontakt z grupą Tajów, która od lat organizuje takie wyprawy. Znalezienie przewodników zajęło mężowi sporo czasu, bo strony internetowe tych organizacji są słabo widoczne i często nie są tłumaczone.  Ostatecznie udało się nam potwierdzić i zaplanować naszą wyprawę na 23-26 marca 2023r. Jak się później okazało byliśmy dwójką z piątki obcokrajowców spoza Azji, którzy wchodzili na szczyt góry w tym parku, w dwudziestoletnim doświadczeniu przewodnika grupy Tarzan Adventure Team.

 

 

Jak się okazało jest to trasa odpowiednia dla tych, którzy mają pewne doświadczenie w trekkingu i muszą być oprowadzani przez funkcjonariuszy parku. Nie jest możliwe zrobić to na własną rękę. Trudno powiedzieć, że mam duże doświadczenie w trekkingu ;) Jak się okazało człowiek jest zdolny do ogromnego wysiłku i ma niepoznane pokłady siły i odwagi. Nasza grupa liczyła 7 osób.  Według przepisów biura na trzy osoby na wyprawie przypada jeden doświadczony opiekun i z tego powodu było z nami trzech przewodników. Wszystko zostało ustalone, a my dostaliśmy przed wyjazdem do Tajlandii listę rzeczy niezbędnych do zabrania na wyprawę do dżungli. Lista była długa i po dłuższym zastanowieniu zaczęłam wątpić czy to, na pewno dla mnie. Pojawił się lęk … Takiej listy na podróż nie widziałam nigdy wcześniej. Kilka przykładów: Hamak, śpiwór, dwa komplety ubrań, piżama na zimne noce, dwie pary butów w tym specjalne do wędrowania po dżungli /powinny być gumowe z powodu wilgoci i konieczności przechodzenia przez wodę, a często także błoto po opadach deszczu/, skarpetki chroniące przed pijawkami, szczoteczka do zębów /nie można było zabrać innych kosmetyków do mycia, aby nie zanieczyszczać wody w strumieniach. To wszystko powinno zmieścić się w małym plecaku, z którym wędruje się przez te kilka dni. Ta lista stała się kolejnym impulsem pobudzającym moją wyobraźnię, że ta wyprawa jest bardzo realna, ale przecież tyle dni, tyle nocy w dżungli? I ja w tej dżungli? Przecież boję się ciemności, boję się dzikich zwierząt, boję się nawet tego, o czym nie mam pojęcia, a może spotkać mnie w dżungli.

Kiedy dostałam tak profesjonalną listę – to pytanie, które mi się nasunęło także – dlaczego nie ma tam szczotki do włosów, ale dopytanie o to – wydało mi się bardzo nie na miejscu ;) i tak też przeżyłam 4 dni bez lusterka, bez wielu kosmetyków i bez szczotki do włosów. Przeglądałam się w tafli wody, a moje palce służące jako grzebień przez kilka dni próbowały rozczesywać moje kołtuny, które powstawały po kąpielach w strumieniach i wodospadach. Jak się okazało na miejscu: Inni mieli szczotki i grzebienie do włosów ;) Ja podeszłam jednak – minimalistycznie i zgodnie z zalecaniami ;)

Kilka tygodni przed wyjazdem do Tajlandii, kiedy już zebraliśmy cały asortyment na wyprawę na chwilę o tym zapomniałam, co mnie wkrótce czeka , choć co kilka dni moją wyobraźnię pobudzały zdjęcia z wypraw, które śledziłam na Facebooku naszego przewodnika. Czas przygotowań to był dla nas także czas treningów na siłowni. Chcieliśmy poprawić naszą kondycję. Przecież to wyprawa na szczyt góry. Jak się też później przekonałam – iść przez dżunglę to nie to samo, co iść przez las, który tak często odwiedzam i z radością po nim spaceruje.

I przyszedł ten dzień. Ten poranek.  Co ciekawe tego dnia czekałam na ścisk w żołądku z powodu strachu przed wyprawą. Czekałam …. I nic …On się jednak nie pojawił. Był spokój. Czekałam jeszcze chwilę, ale bez zmian. Skoro nie było tego, czego się spodziewałam - Zaczęłam się zatem cieszyć na wyprawę. O godz. 8.00 odebrano nas z hotelu i zabrano na miejsce spotkania z przewodnikami i pozostałymi towarzyszami naszej wyprawy. Nasi przewodnicy mieli ogromne i bardzo ciężkie plecaki i jak się później okazało były tam między innymi naczynia oraz produkty spożywcze, warzywa i inne składniki z których powstawały późnej codzienne posiłki przygotowywane dla nas każdego wieczoru.

I wyruszyliśmy ….

 

Pierwsze godziny naszej wędrówki były spokojne, a podejścia dość łagodne, bo wchodziliśmy dopiero w pierwsze korytarze dżungli. Każdy z nas był skupiony na sobie i pokonywaniu kolejnego odcinka drogi, przeskakiwaniu konarów drzew, przewróconych drzew lub strumieni i śliskich kamieni porośniętych mchem, które pomimo naszych specjalistycznych butów były dla nas wyzwaniem i niejednokrotnie podcinało nas, kiedy przechodziliśmy przez strumienie. Każda godzina wędrówki odsłaniała przed nami kolejne oblicza dżungli, piękną, bujną roślinność, pozwalała podziwiać tropikalną  bioróżnorodność i kąpać się w dźwiękach wydawanych przez las deszczowy, a  uwierzcie mi odgłosy, które usłyszałam przez te 4 dni były tak nieziemskie, że co chwilę moje wysoko wrażliwe na dźwięki uszy zatrzymywały się albo na wysokich dźwiękach, odgłosach wydawanych przez żaby, owady, ptaki /których policzono co najmniej 200 gatunków/ albo dźwięków o bardzo niskich tonach przypominających piłę mechaniczną, które niespodziewanie wydaje bardzo mały owad. W parku, w którym wędrowaliśmy występuje także wiele gatunków zwierząt: m.in.: tygrys, lampart, pantera mglista, słoń azjatycki, bantenga, gaur i bardzo rzadko tapir malajski. Poza tym, że w dżungli występują inne zwierzęta niż w naszych lasach to warto to podkreślić, że przez dżunglę nie da się przejść jak przez las, który my znamy, bo dżungla jest ok. dziesięć razy gęściej porośnięta niż nasze lasy.  W naszym lesie możemy się jakoś przedzierać przez chaszcze i krzaki, to jednak w dżungli, ktoś musi nam często tę drogę wycinać. Nasi przewodnicy mieli ze sobą ogromne tasaki. W związku z tym, że w lasach deszczowych pada przez cały rok to las jest tam wiecznie zielony, a ze względu na swój potencjał park nazywany jest „bujnym zielonym dachem Południa”.

 

W tak malowniczym i bajecznym otoczeniu nogi same mnie niosły. Czas sprzyjał  zapomnieniu o tym, co zostawiłam przed „drzwiami dżungli”.  Zaczęła się ścieżka offline, bez dostępu do Internetu, w towarzystwie siebie i swoich myśli, a także nieznanej dla mnie i wszechogarniającej wilgoci ;) Wilgotność i wysoka temperatura sprawiały, że pot ciekł mi po plecach, po twarzy: spływając po czole, oczach i ustach. Starałam się unikać kosmetyków tak jak nam poradzono, ponieważ słodkie zapachy przyciągają różne robaki i owady. Wilgotność utrudniała zdejmowanie wieczorem ubrania, bo były tak klejące z potu. Pomimo, że oczywiście wszystkie ubrania były termoaktywne i  dobrej jakości to i tak w dżungli jakość spotkała się z rzeczywistością.

Z godziny na godzinę posuwaliśmy się coraz wyżej. Było pięknie, ale i coraz trudniej i w pewnym momencie jeden z uczestników naszej wyprawy czuł się coraz gorzej i zaczął wymiotować. Nasz przewodnik podjął decyzję, aby wcześniej rozbić obozowisko i dać mu czas na regenerację. Dotarliśmy do pięknego miejsca z wodospadem – które stało się punktem kulminacyjnym i końcowym tego dnia.   I kiedy mówię wodospad, to mam przed oczami ten nieziemski, potężny wodospad, który odebrał mi na chwilę mowę. To miejsce było magiczne i było dla mnie najpiękniejszą nagrodą na koniec dnia. Byłam wzruszona a wodospad były dla mnie jednym z dowodów na niezwykłość i bajeczność natury w dżungli. Kąpiel w dźwiękach tego wodospadu była niczym medytacja, która pozwoliła mi zanurzyć się w ten egzotyczny świat jeszcze kilka godzin wcześniej tak mi obcy.

 

Nieopodal wodospadu rozpoczęliśmy rozbijanie naszego obozu. Nasi przewodnicy rozłożyli ogromną plandekę na ziemi, a drugą rozwiesili nad nią jako dach. To jak się okazało, stało się to naszą wspólną kuchnią i miejscem wieczornych rozmów. To tam nasz przewodnik rozpoczął przygotowywanie dla nas kolacji. To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Zobaczyłam mnóstwo warzyw, świeżych ziół, jajek, ryb, mięsa i ryżu. Pozostali przewodnicy rozpalili ognisko i nad nim ugotowali ryż na wodzie ze strumienia. Na ogniem ugotowali także wodę. Kilka minut później dostałam ciepłe kakao w kubku i muszę powiedzieć, że w tych okolicznościach smakowało obłędnie. Mieliśmy szczęście i okoliczności nam sprzyjały, bo nie padał deszcz dzięki czemu rozpalenie ogniska w ogóle było możliwe. Potrawy przygotowane przez naszego szefa wyprawy smakowały niesamowicie, a uwierzcie mi, po tylu degustacjach kuchni tajskiej w wielu miejscach podczas kilku pobytów w Tajlandii -  trudno mnie pozytywnie zaskoczyć, a jednak … Do kolacji tego dnia jak i każdego następnego serwowano nam również deser ;) Tego wieczoru zostałam także oczarowana rytuałem, który potem powtarzali przewodnicy, a mianowicie podczas posiłku w pobliżu obozowiska pozostawiali jedzenie /cześć naszych potraw/ dla ducha lasu, aby nas strzegł i nad nami czuwał.

 

Rozmowy przy kolacji nie miały końca. Przewodnik dzielił się historiami ze swojego ponad dwudziestoletniego doświadczenia z wypraw po dżungli.  Każdy zadawał pytania i dzielił się opowieściami o sobie. Dla nas to były oczywiście ciekawe tematy z obszarów polityki, edukacji, zwyczajów i kultury tajskiej. Dzięki temu, że jeden z towarzyszy naszej wyprawy mówił po angielsku to mógł nam tłumaczyć co mówił tajski przewodnik i dzięki temu ta nasza rozmowa była w ogóle możliwa :)

Wieczorem rozwiesiliśmy z Waldemarem nasze hamaki pod wspólnym dachem i byliśmy gotowi na pierwszą noc w dżungli. Gotowi? No właśnie – nie byłam pewna czy ja byłam gotowa, ale powrotu nie było ;) Kiedy się ściemniło, początkowo żarówka z kuchni oświetlałanajbliższe otoczenie, dzięki czemu mogliśmy pójść jeszcze do „leśnej toalety” przed snem ;) Kiedy światło zgasło, z czołówkami na głowie weszliśmy do naszych hamaków. I we mnie rozpoczęła się gonitwa myśli i uczuć dyskomfortu. O rety jestem zamknięta w hamaku i poczułam, że chyba eksploduję z powodu ograniczenia ruchów. Zaczęłam się wiercić i szukać swojego miejsca. Hamak z moskitierą zapięty na zamek dał mi uczucie zamknięcia i odcięcia od tlenu. To był czas mojej mentalnej pracy, aby się wyciszyć i uspokoić myśli. Pierwszy raz w życiu widziałam także tak totalną ciemność /poza Niewidzialną Wystawą w Warszawie – wystawa, która umożliwia poznawanie świata niewidomych za pomocą interaktywnych ekspozycji w ciemnych salach, po których oprowadzają niewidomi przewodnicy – Na marginesie  polecam z całego serca <3

Ciemność w dżungli była dla mnie nowym doświadczeniem i wymagała ode mnie nowego reagowania. I co ciekawe, po uświadomieniu sobie, gdzie jestem i co mnie otacza – doświadczyłam spokoju. Tak jak na początku wyprawy czekałam, aż poczuję strach. Nie poczułam go i teraz. Pozostało zmęczenie, małe podniecenie a potem poczułam spokój. Strach, lęk się nie pojawił. Zasnęłam ukołysana naturą hamaka, bardzo głośnymi dźwiękami, jakie wydaje dżungla nocą i odgłosami wodospadu. Spałam kilka godzin. Nad ranem usłyszałam dźwięki w pobliżu, które przypominały mi odgłosy zwierząt chodzących po suchych liściach. Wtedy zaczęłam się bać, bo to pobudziło moją wyobraźni:  że coś mnie ugryzie, albo zaatakuje ;) Zaczęłam opowiadać o tym mężowi, ale on ze swojego hamaka powieszonego drzewie obok odpowiedział, że nie słyszy niczego … No i pomyślałam no naturalnie zwierzęta przyszły tylko do mnie ;) Czy to były zwierzęta, czy też nie … Nie wiem … Próbowałam jeszcze zasnąć, ale po krótkim czasie szef naszej wyprawy włączył światło i zaczął przygotować dla nas śniadanie i lunch, który zabieraliśmy ze sobą J

Wstałam i zapytałam, czy to możliwe, że słyszałam w nocy zwierzęta blisko siebie, a przewodnik zaśmiał się i powiedział, że naturalnie, że to możliwe bo  jesteśmy w dżungli ;)  Spojrzałam na męża – On odpowiedział: Przecież nie mogłem Ci powiedzieć, że też słyszę, bo to nakarmiłoby Twoją wyobraźnię J

Po chwili dominująca stała się radość – pierwsza noc w dżungli stała się moim doświadczeniem i byłam z siebie bardzo dumna – jestem J

Przygotowane przez szefa śniadanie było wyśmienite ;) Kawa smakowała lepiej niż kawa z niejednej z najlepszych kawiarni – Ta kawiarnia była na końcu świata a kawa miała smak wolności ;)

Złożyliśmy hamaki, spakowaliśmy nasze małe plecaki i wyruszyliśmy w dalszą drogę ;)

 


Autor: Beata Jurasz